Zawsze byłam wyczulona na krzywdę innych… Brałam udział w różnych zbiórkach, pomagałam w organizacji koncertów oraz akcji charytatywnych. Nigdy bym jednak nie przypuszczała, że pomaganie stanie się moim sposobem na życie oraz największą życiową pasją.
Z Pauliną znałyśmy się ze studiów. Obie angażowałyśmy się w życie społeczności akademickiej. Walczyłyśmy o prawa studentów, organizowałyśmy konferencje, szkolenia i spotkania z ważnymi osobistościami. Już wtedy lubiłyśmy robić wielkie rzeczy i mieć wpływ na otaczającą nas rzeczywistość.
Nasze drogi rozeszły się po studiach. Paulina dostała propozycję prowadzenia fundacji firmowej, a ja stanowisko na uczelni. Przez jakiś czas działałyśmy osobno rozwijając się na różnych płaszczyznach.
Po dwóch latach nadszedł moment kiedy Paulina potrzebowała pomocy z promocją zbiórki charytatywnej na rzecz dzieci z domów dziecka.. Pamiętała o tym jak dobrze nam się pracowało i postanowiła odezwać się do mnie.
Trafiła idealnie, bo byłam w momencie, w którym postanowiłam zrezygnować z pracy na uczelni. Przestałam czuć, że mam wpływ na to co robię i szansę, by rozwinąć skrzydła. W fundacji widziałam mnóstwo możliwości na rozwój i robienie tego co kocham. Postanowiłam przyjąć ofertę.
Zaczęłam więc nową pracę w zupełnie obcej dla mnie „branży”. Moim głównym zadaniem było budowanie marki, prowadzenie komunikacji i pozyskiwanie środków na naukę dzieciaków poprzez zbiórkę crowdfundingową.
Jak na dobrego marketera przystało chciałam zbadać środowisko, w którym miałam pracować. Postanowiłam odwiedzić domy dziecka i spędzać czas z ich podopiecznymi.
Pamiętam moją pierwszą wizytę w placówce – była druzgocąca. Około 15 dzieci w jednym budynku i 1 wychowawca, który ledwo dawał sobie z nimi radę. Wbrew stereotypowi „dzieci z bidula” miały one aż zanadto ubrań, zabawek, książek. Po głębszych rozmowach okazało się, że nie mają jednak czegoś dużo ważniejszego – jednej konkretnej osoby, która o nie zadba. Czego efektem była przerażająca dla mnie sytuacja – dzieciaki w wieku 9 lat nie potrafiły czytać i pisać!
Czułam się okropnie z tym czego się dowiedziałam… Co więcej, w każdej placówce którą odwiedzałam, sytuacja wyglądała podobnie. Te dzieci nie dość, że miały ciężką przeszłość, to ich przyszłość jawiła się w jeszcze ciemniejszych barwach. Wiedziałam, że jeśli im nie pomożemy, to z powrotem trafią do patologicznych środowisk.
Zaangażowałam się więc w pomoc dzieciakom jak nigdy w nic innego! Oprócz spędzania z nimi czasu pozyskiwałam środki na ich naukę oraz szukałam osób, które tak jak ja będą im pomagać na co dzień.
Bardzo spodobało mi się to co robiłam. Czułam, że to ma sens. Rozwijałam swoje zainteresowania, robiłam wielkie rzeczy oraz pomagałam innym. Dosłownie – praca marzeń!
Zbiórka na dzieciaki szła bardzo dobrze. W ciągu pół roku udało nam się pozyskać ponad 50 000 złotych na ich naukę. Dodatkowo zachęciłyśmy ponad 20 osób do mentoringu – regularnego odwiedzania domów dziecka i pomocy w nauce oraz rozwijaniu zainteresowań.
Wszystko układało się wspaniale, dlatego zaczęłyśmy z Pauliną snuć wielkie plany dotyczące przyszłości fundacji. Chciałyśmy rozwinąć projekt na całą Polskę, a może i na cały świat! Marzyłyśmy o też tym, aby rozwiązywać inne ważne problemy społeczne. Już wtedy wiedziałyśmy, że naprawdę się da!
Niestety nasze marzenia miały wkrótce lec w gruzach. Przez pewne sytuacje straciłyśmy całą energię do działania. Zostałyśmy zmuszone do odejścia z fundacji. Był to dla mnie cios w plecy, ponieważ wiązało się to z przerwaniem dotychczasowych działań.
Zostałyśmy bez niczego z poczuciem, że straciłyśmy naszą pracę marzeń i, że już nigdy nie będziemy takiej mieć. Zastanawiałyśmy się gdzie znajdziemy podobne warunki i możliwości, aby robić to, co kochamy. Oszczędności powoli się kończyły, a my musiałyśmy zdecydować co dalej.
Wtedy zaczęli się do nas odzywać przedsiębiorcy, start up’owcy a także ludzie działający w organizacjach pozarządowych. Wszyscy mieli pomysły na tworzenie projektów zmieniających świat, ale napotykali na różne problemy, głównie finansowe i nie do końca wiedzieli jak sobie z nimi poradzić.
Paulina zawsze mówiła, że do organizacji non-profit trzeba podchodzić jak do przedsiębiorstwa. Powtarzała jak mantrę: “to się musi finansowo opłacać, to musi na siebie zarabiać, to musi być oparte na długofalowym i odpowiedzialnym podejściu”.
Co więcej, to w biznesie zauważała największy potencjał do zmiany świata. Twierdziła, że biznes może, a nawet musi się opierać na rozwiązywaniu ważnych problemów społecznych. Łączenie celów komercyjnych ze społecznymi wcale się nie wyklucza.
Fundacja, którą Paulina prowadziła niemal od początku jej istnienia, po 3 latach osiągnęła niemal milionowe przychody i zatrudniała na stałe kilka osób, zwiększając zasięg pomocy każdego miesiąca. Zatem miałyśmy swój własny dowód na to, że można rozwijać na poważnie biznesy społeczne.
Doszłyśmy wkrótce do tego, że jedyne czego brakuje tym wszystkim zgłaszającym się od nas osobom to konkretna wiedza i wsparcie. Fundacjom w temacie pozyskiwania środków i zarabiania, a biznesowi kontaktów i wiedzy o działaniu projektów społecznych.
Pomyślałyśmy, że musimy pomóc tym wszystkim ludziom w tworzeniu projektów, które zmieniają świat. Nie chciałyśmy wybierać jednego. Cieszył nas fakt, że dzięki pomaganiu wszystkim mogłybyśmy rozwiązywać kilka problemów społecznych jednocześnie, a więc zmieniać cały świat!
Postanowiłyśmy zaryzykować i stworzyć miejsce dla ludzi, którzy marzą o tym, aby prowadzić biznes zmieniający świat na lepsze. Ponieważ w nic innego nie wierzymy tak jak w to, że zarabianie i pomaganie może iść ze sobą w parze. Chcemy pokazywać to innym ludziom i namawiać ich do tworzenie opłacalnych projektów rozwiązujących ważne problemy.
Postanowiłyśmy robić to, co kochamy.
Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia.
Autor: Joanna Trojańska.